czwartek, 24 grudnia 2015

[One Shot] Feliz Navidad!

24 grudnia

Dzisiaj wstałam bardzo wcześnie rano. Wigilia! Tak trudno mi w to uwierzyć. Tak bardzo kocham święta! Wtedy zawsze spotykam się z całą rodziną i wspólnie dużo śpiewamy i dobrze się bawimy. Dlatego bardzo chciałam, aby w tym roku wszystko wypadło idealnie. Nastawiłam sobie budzik na 8:00 rano. Szybko ubrałam się w wygodne dresy i zbiegłam na dół. Tam na stole czekało już na mnie smaczne śniadanie przygotowane przez Olgę. Zjadłam ze smakiem z prędkością światła. 
- Violu - odezwała się Angie, moja macocha, którą bardzo kocham. - Co tak szybko jesz, gdzie ci się spieszy? 
- Chodzi o to, że dzisiaj mamy tyle rzeczy do zrobienia. Trzeba upiec tyle ciast, przygotować te wszystkie pyszne dania, przystroić choinkę... Przecież dziś jest wigilia, Angie!
- A propo choinki - odezwał się tata - zaraz będę jechać po nią razem z Ramallo. Chcesz jechać z nami?
- Nie dzięki, wolę zostać tutaj i zabrać się za gotowanie - odparłam.
- W takim razie ja pojadę z wami - wtrąciła Angie. - Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia, podwieziecie mnie do galerii?
- Dobrze, chodźmy - odparł tata i cała trójka wstała od stołu. W jadalni zostałam tylko ja i moja przyrodnia siostra, Ludmiła.
- A ty kupiłaś już prezenty? - zapytała unosząc brew.
- Uhm - odparłam z kromką chleba w ustach. Na szczęście uporałam się z tym już na początku grudnia. Dla każdego z domowników i przyjaciół mam jakiś drobiazg. Upolowanie ich to mało, najtrudniejszą rzeczą było schowanie ich przed Ludmiłą! Ta blondynka wszystko znajdzie i musiałam się nieźle namęczyć, żeby znaleźć odpowiednią kryjówkę. Na szczęście moja "przyszywana" siostrzyczka nie zbliża się do takich miejsc jak schowek na szczotki Olgi (tu musiałam uważać, żeby z kolei gosposia nie wywęszyła podarunków. Musiałam ukryć je w dużym pudle i schować w samym kącie, przykrywając kilkoma starymi kocami i zasłaniając regałem) czy strych mojej mamy. Wchodzi tam tylko czasami, zawsze w mojej obecności. Ludmiła ma wielki szacunek do tego miejsca, ponieważ wie, jak bardzo kocham moją mamę i jak bardzo chciałabym żeby żyła. Dlatego nigdy nie rusza jej rzeczy beze mnie.
- To od czego zaczynamy? - zapytała ochoczo blondynka. Ona także bardzo chciała pomóc w przygotowaniach do dzisiejszej wieczerzy.
- Myślę, że najpierw pójdziemy po zakupy - zadecydowałam. - Potrzeba nam sporo rzeczy na dzisiejszą kolację. Dobrze, że wczoraj zdążyłyśmy udekorować pierniczki.
Szybko ubrałyśmy kurtki, czapki, szaliki i buty, i - nie przejmując się tym, że mamy na sobie byle jakie dresy - wyszłyśmy z domu. Do najbliższego supermarketu był spory kawałek, a dziś było wyjątkowo zimno. Niestety, śnieg nadal nie spadł i zaczynałam się obawiać, że będą to deszczowe święta. 
Po półgodzinie weszłyśmy do wielkiego sklepu i od razu zaczęłyśmy wybierać potrzebne produkty. Było ich mnóstwo, więc uporałyśmy się z tym dopiero po godzinie. Wracając z pełnymi siatkami zakupów musiałyśmy uważać, żeby się nie przewrócić i nie rozwalić tego wszystkiego.
- Dziewczyny, co wy niesiecie? - usłyszałam znajomy głos. Leon, mój wspaniały chłopak szedł z naprzeciwka. Przywitał się z nami i wziął od nas po jednej torbie. Teraz było nam o wiele lżej i szybciej dotarłyśmy do domu. Zauważyłam, że Ludmiła jest trochę przygnębiona, i chyba nawet wiem dlaczego. Otóż Federico, jej chłopak, pochodzi z Włoch i razem z moją przyjaciółką Francescą wyjechał do rodziny na święta. Moja siostra bardzo go kocha i bardzo za nim tęskni, mimo że codziennie do siebie dzwonią. Na szczęście moja miłość jest na miejscu i zawsze mogę liczyć na jego pomoc. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami, zapytałam:
- Wpadniesz do nas jutro?
- Na pewno - odpowiedział z uśmiechem. Zaniósł zakupy do kuchni, po drodze witając się z Olgą i wyszedł, życząc wszystkim wesołych świąt.

Spojrzałam na zegarek. Była godzina 9:46. Mamy niewiele czasu, więc szybko wypakowałyśmy zakupy i od razu zabrałyśmy się za robienie sałatek. W tym czasie Olga robiła makowiec. Każda z nas miała swoje zajęcie. 
Kiedy już kończyłam swoją sałatkę, do domu wróciła Angie. 
- Hej, no widzę, że praca wre! - krzyknęła zadowolona, kiedy weszła do kuchni cała zmarznięta. - Chyba przydałaby wam się pomoc.
- O tak, kochaniutka - odparła Olga. - Chodź tu i usmaż te rybki, a ja zajmę się drugim ciastem: sernikiem. Angie ochoczo podjęła się pracy, kiedy ja i siostra wkładałśmy sałatki do lodówki. W tym samym momencie do domu weszli tata i Ramallo, niosąc wielką, piękną choinkę. Ucieszyłam się jak dziecko! Kocham ubierać choinkę i razem z Ludmiłą po raz pierwszy będziemy to robić wspólnie. Poczekałyśmy, aż mężczyźni ustawili drzewko i wyjęłyśmy wszystkie świąteczne ozdoby, jakie tylko znajdowały się w tym domu. 

Spojrzałam na zegarek. Była godzina 11:03. Jak to dobrze, że przyszła Angie i może pomóc w kuchni. Zaczęłśmy dekorowanie drzewka od przyczepienia lampek. Jestem niska, więc podzieliłyśmy się pracą na pół. Ja przyczepiałam na dole, a Ludmiła - u góry. Miałyśmy dwa zestawy światełek: jeden złoty a drugi kolorowy. Dlatego musiałyśmy sprytnie wplątać je w siebie, tak aby zachować różnorodność ale jednocześnie nie pomieszać ich. Było to trudne zadanie, ale w końcu nam się udało.
- A co z tym? - zapytała siostra wskazując na jeszcze dwa komplety światełek.
- Ramallo ma rozwiesić je w ogrodzie, na drzewkach - odparłam odsuwając lampki na bok. - Teraz zajmijmy się łańcuchami - poleciłam. Dziewczyna posłusznie wykonywała moje polecenia. Wygrzebała z pudła wielki, złoty łańcuch a ja znalazłam taki sam srebrny. Wplątałyśmy je w siebie i powiesiłyśmy na choince. Następnie znalazłyśmy kilka mniejszych, kolorowych łańcuchów. Były różne: fioletowe, zielone, niebieskie, różowe... Na szczęście drzewko było duże i na prawdę gęste, więc nie brakło nam miejsca aby powiesić ozdoby. 
- Dziewczynki! - zawołała Angie. Zostawiłyśmy na chwilę obecną pracę i podreptałyśmy do kuchni. Tam zastałyśmy mnóstwo garów na kuchence, a cały blat zastawiony był składnikami do ciast i sałatek. Na stole rozłożone były wielkie stolnice a na nich ciasto. Obok postawiono wielką misę z farszem.
- Będziecie lepić uszka? - zapytałam.
- Tak, więc pospieszcie się z tą choinką, bo potrzebna nam pomoc. 
- Dopiero powiesiłyśmy lampki i łańcuchy.
- No dobrze, ale gdy tylko skończycie musicie od razu nam pomóc - odparła moja macocha. 
Wróciłyśmy do pokoju i zaczęłyśmy się spieszyć. Najpierw powiesiłyśmy te największe bombki na dole, a potem Ludmiła weszła na stołek i wieszała te mniejsze ozdoby. Potem dziewczyna poszła pomagać w kuchni, a ja zostałam, żeby powiesić resztę ozdóbek: aniołki, bałwanki, reniferki, prezenciki, cukierki, pierniczki,  serduszka, gwiazdki i wiele, wiele innych. Na sam koniec weszłam na stołek i zamieściłam na czubku wielką, złotą gwiazdę. Zeszłam ze stołka i zobaczyłam tatę, który przyniósł jeszcze jedno pudło. Zerknęłam do środka i okazało się, że była tam mała, drewniana szopka razem z mnóstwem zwierzątek i żłobkiem. Wyjęłam i wytarłam wszystko, a następnie ułożyłam pod choinką. Po skończonej pracy popatrzyłam na efekty. Nasze drzewko wyglądało na prawdę ślicznie. Zawołałam Ludmiłę i razem zrobiłyśmy sobie zdjęcie z choinką.

Spojrzałam na zegarek. Była godzina 12:50. Ubieranie choinki zajęło nam nie całe dwie godziny. Posprzątałam wszystko i poszłam do kuchni. Tam już większość ciast była gotowa, więc od razu zabrałam się za lepienie uszek. Zostało ich niewiele, więc Angie poszła pakować prezenty, a Ludmiła zaczęła robić ostatnią sałatkę. Nagle przez drzwi kuchenne wszedł Ramallo, cały obsypany śniegiem i oznajmił:
- Wyjrzyjcie przez okno! 
Podbiegłyśmy do okna i naszym oczom ukazał się piękny widok: cały ogród pokryty był białym puszkiem, który wciąż leciał z nieba. Pośrodku stał tata i przyczepiał lampki do drzew. 
- Jak pięknie! - ucieszyłam się. Już się obawiałam, że w tym roku nie będzie śniegu na święta. Na całe szczęście moje obawy się nie sprawdziły. 
Wróciłam do stołu i po dwudziestu minutach skończyłam lepić uszka. Odłożyłam je na wielką tacę i zaczęłam sprzątać po sobie, wycierać stół i myć naczynia, których do tej pory używałyśmy. W tym czasie Olga nastawiła wodę i zaczęła przygotowywać barszcz, a Angie wróciła z prezentami i układała je pod choinką. Ludmiła zamiatała w kuchni i w salonie, gdzie było pełno igieł które odpadły podczas wnoszenia choinki. Tata i Ramallo skończyli przystrajać ogródek i rozpalili ogień w kominku. W naszym domu powstała na prawdę świąteczna atmosfera. 

Spojrzałam na zegarek. Była godzina 13:42. Miałyśmy teraz chwilę wolnego, ponieważ wszystko, co trzeba było zrobić było gotowe, a pozostałe rzeczy miałyśmy wykonać dopiero przed samą kolacją. Poszłyśmy na górę, w kuchni została tylko Olga gotująca barszcz i Angie, która dekorowała schody owijając je łańcuchem. Ludmiła włączyła laptop i zamknęła się w pokoju. Nie chciałam jej przeszkadzać, bo na pewno rozmawiała ze swoim ukochanym. Natomiast ja postanowiłam chwilę się przespać, żeby mieć siłę dotrwać do północy i pójść na pasterkę. Zanim to zrobiłam, zmieniłam zasłony na takie świąteczne, zielone z choinkami i obwiązałam karnisz czerwonym łańcuchem z którego zwisały małe renifery. Na wieszakach porozwieszałam śliczne aniołki które znalazłam w rzeczach mamy. Angie powiedziała mi, że moja rodzicielka zawsze zawieszała je na choince w swoim pokoju. Dlatego chciałam również mieć je u siebie. Po udekorowaniu sypialni położyłam się na łóżku i szybko zasnęłam.

Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Była godzina 15:42. Za oknem czerwone słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Okej, czas zacząć się szykować. W końcu za godzinę będzie już ciemno i zaczniemy wigilijną wieczerzę. Złapałam szlafrok i ręcznik i weszłam do łazienki. Wzięłam gorący, szybki prysznic i umyłam głowę. Wyszłam z kabiny i wytarłam się, a następnie owinęłam ręcznikiem. Wytarłam moje włosy i zawinęłam papiloty. Pobiegłam do pokoju, zdziwiona, że Ludmiła nie dobijała się do drzwi łazienki. Pewnie umyła się wcześniej. Ciekawe, w co się ubierze na wigilię. Ja już wcześniej wybrałam i przygotowałam sobie śliczną, białą, koronkową sukienkę z krótkim rękawem. Sięgała mi do połowy ud. Do niej dobrałam brązowy pasek z kokardką i białe szpilki. Kiedy już się ubrałam, usiadłam przy lusterku i zaczęłam się malować. Do sypialni weszła Ludmiła i przyglądała mi się, opowiadając o swoich uczuciach.
- Święta to taki magiczny czas - mówiła, kiedy nakładałam podkład. - Wszyscy wtedy spotykają się z rodziną, a ja...
- A ty co? - zapytałam. - Przecież ty jesteś częścią tej rodziny.
- No tak, ale wiesz, nie jestem z wami spokrewniona, a moja prawdziwa rodzina rozpadła się - rzekła przygnębiona. Cóż, to prawda - jej ojciec na codzień mieszka w Afryce i rzadko się widują, ostatnio Ludmiła odwiedziła go w wakacje. Pewnie za nim bardzo tęskni. A jej matka? Cóż... miała ze sobą pewne problemy, delikatnie mówiąc. Wyjechała na wieś do swojego kuzyna. Od tamtej pory nie utrzymuje kontaktu z córką.
- Bardzo bym chciała, żeby twój tata był tutaj - odparłam nakładając korektor na moje drobne niedoskonałości. - Ale my także bardzo cię kochamy i na prawdę bardzo się cieszę, że jesteś tutaj razem z nami.
- Dzięki - mruknęła smutno. 
- Hej, nie smuć się, tylko nie w wigilię! - starałam się ją pocieszyć, malując oczy tuszem do rzęs. - A tak w ogóle, to ślicznie wyglądasz! 
- Ty też - powiedziała zadowolona. Chyba udało mi się polepszyć jej humor. Z resztą, komolement był szczery, bo dziewczyna wygląda bosko. Złota, obcisła sukienka w połączeniu z białym bolerkiem wyglądała na prawdę pięknie. Nie mówiąc już o twarzy mojej przyrodniej siostry. Wyglądała jak aniołek!
- Pospiesz się, już zaczyna się ściemniać - poleciła. Szybko więc zrobiłam kreski eyeliner'em i pomalowałam powieki złotym cieniem. Następnie nałożyłam na policzki trochę brązera i odrobinę różu. Na koniec pomalowałam usta czerwoną szminką i byłam prawie gotowa. 
- Pomóc ci z włosami? - zaoferowała siostra. Zgodziłam się, bo wiem, że jest w tym świetna. Rozplotła papiloty z moich włosów. Burza loków spadła mi na ramiona. Nic więcej nie trzeba było robić, fryzura wyglądała wspaniale. Spryskałam ją tylko lakierem i byłam gotowa.
- A teraz chodźmy nakryć do stołu - zadecydowała blondynka. Zeszłyśmy na dół, do pięknie przystrojonego salonu, z ogniem buchającym na kominku, nad którym wisiała jemioła, z dźwiękami kolęd w tle. Z kuchni dobiegały nas piękne zapachy, które wzmożyły mój apetyt, ale nikogo nie było w pomieszczeniu. Zapewne wszyscy jeszcze się szykowali do kolacji.
Zaczęłśmy od znalezienia białego obrusu. Na rogach wyszyte były małe dzwoneczki. Nakryłyśmy stół materiałem i rozłożyłyśmy czerwone serwetki. Następnie przyniosłyśmy sztućce, talerze i szklanki i rozłożyłyśmy nakrycia dla siedmiu osób: mnie, Ludmiły, taty, Angie, Olgi, Ramallo i mojej babci Angeliki, która ma odwiedzić nas właśnie dzisiaj. Oczywiście nie zapomniałyśmy o nakryciu dla nieznanego wędrowca. Potem przyniosłyśmy potrawy wigilijne, chleb i Biblię. Na sam koniec poustawiałyśmy świece, nie tylko na stole i zapaliłyśmy je. Właśnie wtedy z góry zaczęli schodzić domownicy. Olgita przyniosła opłatki, a ja wyjrzałam przez okno. Na dworze było już całkiem ciemno, a śnieg przysypał już wszystko dookoła i nadal leciał z nieba. Spojrzałam w górę, ale nie zauważyłam jeszcze pierwszej gwiazdki.

Spojrzałam na zegarek. Była godzina 16:45. Ktoś zapukał do drzwi. To na pewno babcia. Tak dawno jej nie widziałam! Podbiegłam do drzwi i otworzyłam je. Tak jak myślałam, na progu stała moja babcia. Była zmarznięta, ale mimo to - uśmiechnięta.
- Violetta! - krzyknęła uradowana kobieta i przytuliła mnie. Odwzajemniłam jej mocny uścisk, bardzo wzruszona. Tuż za mną stała Angie i także przytuliła swoją mamę. Zamknęłam drzwi i odwiesiłam babci kurtkę. Kobieta weszła dalej i przywitała się z wszystkimi, także z Ludmiłą. Okazała jej szczególnie dużo czułości, przez co dziewczyna poczuła się chyba trochę niezręcznie, ale widziałam że się ucieszyła. 
Nareszcie nadeszła ta chwila. Kiedy na niebie zabłysła pierwsza gwiazdka, każdy wziął opłatek i zaczęliśmy składać sobie nawzajem życzenia. Na samym początku podeszłam do Ludmiły. 
- Siostrzyczko - rzekłam. - Od czego by tu zacząć? Nie zawsze między bami bywało tak dobrze, dlatego przede wszystkim życzę ci, żebyśmy się już nigdy nie pokłóciły, żebyśmy zawsze były razem i pomagały sobie wzajemnie. Życzę ci dużo szczęścia, dużo miłości i udanego związku z Federico. Żebyś miała z nim słodkie dzieci, i żebyście mieszkali gdzieś blisko mnie, żebym mogła często was odwiedzać. Życzę ci, abyś rozwinęła skrzydła swojej kariery i żebyś miała odwagę kroczyć do przodu i spełniać swoje marzenia. Żebyś zawsze była dobrym człowiekiem. Żebyś miała szalonego sylwestra w gronie całej naszej paczki, żeby nadchodzący rok był dla ciebie dobrym rokiem i żeby udało ci się spełnić wszystkie postanowienia noworoczne. I przede wszystkim, żebyś zawsze pamiętała, że tutaj jest twój dom i twoja rodzina.
Przytuliłam płaczącą dziewczynę i odłamałam kawałek jej opłatka. Następnie wysłuchałam jej życzeń. Zarówno ona, jak i pozostali domownicy, życzyli mi dużo szczęścia, spełnienia marzeń o zostaniu wielką artystką, inikania kontuzji i wiele innych, serdecznych życzeń prosto z serca. Tej nocy uroniłam wiele łez. 
Nagle, zanim jeszcze Olgita podała barszcz, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Gospodyni, lekko zdziwiona, podeszła i otworzyła. Po chwili przyprowadziła mężczyznę w średnim wieku, gdzieś go już widziałam, zaraz... Ah tak! Ro przecież...
- Tata! - wykrzyknęła Ludmiła i podbiegła do mężczyzny. Wyściskała go i zaprowadziła do stołu. Wszyscy przywitaliśmy go ciepło i złożyliśmy mu życzenia. Następnie zasiedliśmy do kolacji. 

Po godzinie, przyszła pora na rozpakowywanie prezentów. Ja dostałam same śliczne rzeczy: płyty moich ulubionych wykonawców, moje ulubione książki w pięknych wydaniach, nowe słuchawki i laptop (ponieważ stary mi się zepsuł), kilka ubrań i kosmetyków. Ale najpiękniejszym prezentem było wielkie pudło z karteczką z napisem: "tu ukryte są rzeczy twojej mamy. Proszę, otwórz je jak już będziesz na to gotowa". Spojrzałam na domowników. Prezent był nie podpisany, ale podejrzewałam o to tatę lub Angie. Oboje jednak nie zdradzali po sobie niczego. Postanowiłam więc zabrać pudło do siebie i otworzyć je później. Natomiast prezentem, który z kolei mi sprawił największą radość kiedy go dawałam, były małe fioletowe buciki, czapeczka i zielone śpioszki dla niemowlaka. Komu je dałam? Oczywiście były przeznaczone dla mojego (lub mojej) przyszłego braciszka lub siostrzyczki. Angie jest w ciąży! Ale płeć dziecka nikomu jest jeszcze nieznana, wszyscy chcą mieć niespodziankę. Anheles jest w 5 miesiącu ciąży i przynosi całej rodzinie mnóstwo radości. 

O północy wszyscy wspólnie wybraliśmy się na pasterkę. Po wyjściu z kościoła spotkałam Leona, mojego chłopaka z rodziną oraz Camilę, moją przyjaciółkę. Porozmawialiśmy chwilę i zaprosiłam ich do domu. Wracaliśmy razem jednak przez całą drogę ja i Leon byliśmy w siebie tak zapatrzeni, że Camila chyba to zauważyła i postanowiła wrócić do siebie. Zostałam sama z moich chłopakiem przed drzwiami. Wokół nas padał śnieg, mróz szczypał nam policzki i wiał lekki, mroźny wiatr. 
- Hej, popatrz - rzekł Leon wskazując w górę. Z dachu nad drzwiami zwisała gałązka jemioły. Zapewne Ludmiła przewidziała tą sytuację, bo pamiętam, że wymknęła się gdzieś zaraz po tym, jak znalazła jemiołę. Ale nie to jest teraz najważniejsze. Spojrzałam Leonowi w oczy i pochylilam się. Zbliżyliśmy się do siebie. Przymknęłam powieki i czekałam. I wtedy Leon mnie pocałował. To był najpiękniejeszy pocałunek w moim życiu, dokładnie taki, jak sobie wymarzyłam. Wtedy czułam się jak w niebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz